Od ostatnich wydarzeń w Derry minęło 27 lat. W tym czasie członkowie klubu frajerów dorośli i opuścili upiorne miasteczko. Lecz traumatyczne i upiorne wspomnienia
z nimi pozostały niczym blizny na ciele człowieka. W miasteczku
pozostał tylko Mike, jeden z głównych protagonistów. Mike staje się ponownie świadkiem tego, co
przyjaciele przewidzieli przed laty, składając sobie przysięgę krwi. Pennywise powrócił ze zdwojoną siłą. Będąc o wiele straszniejszym i przebieglejszym...
Po
niespodziewanych wydarzeniach, wskazujących na powtórną obecność klauna, Mike wykonuje parę telefonów. Przypomina tym sposobem o wspomnianej
wcześniej obietnicy, którą złożyli bohaterowie. Dorośli przypominają
sobie, zyskując wspomnienia co się działo, gdy byli dziećmi. Jak można
się domyśleć początkowo protagoniści chcą się wymigać z tej obietnicy.
Na szczęście jest to bez znaczenia, ponieważ i tak muszą się zmierzyć z
Tym. Lecz czy mają w rękach na tyle potężną broń, żeby go pokonać?
Cała fabuła związana z ponownym (stety
czy niestety ostatecznym) pokonaniem diabolicznego bytu jest bliźniaczo
podobna do poprzedniej części. Koniec końców film robiąc kalkę z
poprzedniczki serwuje nam na początku zaciekłe starcie z przeciwnikiem.
Kończy natomiast na połączeniu sił, bo przecież prawdziwa moc tkwi w
przyjaźni. Skądś to już znam... Ona jest przyczyną bohaterstwa,
odwagi oraz motywuje, by w ostatecznej chwili stawić czoła największemu
złu. Dosłownie i w przenośni. Nie cofają się ani o krok.
Trzeba
trochę ponarzekać. To: Rozdział 2 zawodzi pod tymi względami, powtarza
się. Wartości tutaj nadaje końcowa walka z Tym. Seans jest pozbawiony
wszelkich zaskoczeń. Jumpscare’ów
jest dużo. Choć jest to indywidualna kwestia, jednak po drugim akcie
filmu zaczynają męczyć. Bez znajomości prozy Stephena Kinga, na której
opiera się film i na której bazuje reżyser, Andy Muschietti możemy przewidzieć zakończenie. Trochę szkoda. Oczekiwania widzów po pierwszej części były duże. Nie dostaliśmy nic odkrywczego.
Główne skrzypce w pierwszej części, oprócz fantastycznego Billa Skarsgarda w roli Pennywise’a oraz grupy dzieci grał balans komediowo-dramatyczny. Prawdziwą grozą zdawała się być codzienność. Jasne groza była też istotna,
ale najważniejsi w tym wszystkim byli jednak bohaterowie. Ten motyw
świetnie się też sprawuje w omawianym sequelu, o czym się przekonacie
niżej. Niestety jest to też film słabszy, o wiele bardziej płytki, ale
na szczęście mu w niczym nie ustępuje.
Jedynka była naprawdę solidna i bezpretensjonalna. Nie przytłaczało widza nawiązaniami
do popkultury ubiegłych lat, mrugnięciami okiem, cytatów czy też
aluzji. Dwójka posiada w sobie sceny retrospekcji, w których wydawałoby
się, że było ich więcej. Lecz daleko do przesady. Tym bardziej jeśli
chodzi o pewne cameo.
Bądźcie czujni. Nie będę nic wam zdradzał! Ku zaskoczeniu, życie
głównych bohaterów jest zepchnięte na dalszy plan, nie dowiadujemy się
jakoś dużo o nim. Lęk Frajerów dalej się opiera o przeżycia z dzieciństwa i to właśnie z demonami przeszłości muszą się cały czas
mierzyć. Przeszłość stara się rzucać cień na teraźniejszość. Bardzo
powszechny w filmach motyw. Chyba wszyscy sobie zdajemy sprawę
z tego, że celebracja wygrania starcia ze złem to jedynie element
układanki. Zwyciężając raz nie unikniemy pojawienia się Tego w
przyszłości. Natomiast Muschiettiemu udało się zrobić z tego sukces.
Warto wspomnieć o Castingu, który jest naprawdę strzałem w dziesiątkę. Gwiazdy kina Jessica Chastain i James McAvoy świetnie grają i przypominają postacie z poprzedniego filmu. James odwzorował styl mowy odgrywanego chłopaka z 27 lat Billa lecz pozostawia widza trochę obojętnego, schodzi na dalszy plan. James Ransone emanuje podobieństwem odgrywania roli Eddiego Kaspbraka. Jest dalej takim samym wyczulonym na choroby człowiekiem, którego mimika oraz sposób poruszania jest bardzo podobna do młodszego odpowiednika z poprzedniej części filmu Co można powiedzieć o Billu Haderze? Po prostu kradnie show! Jak możemy się dowiedzieć z wywiadów jest to jego pierwsza rola w horrorze. Grana postać Richiego przez Filla Wolfharda znanego ze Stranger Things (Recenzja 3 Sezonu TUTAJ) była głównym źródłem humoru. Tu, ku zaskoczeniu widzów, Harder kreuje protagonistę, który generuję masę śmiechu. Przez co często rozładowuje napięcie, a widz sam w sobie może się z nim utożsamiać. Jest to obok Beverly najbardziej złożona postać w całym filmie. Nie mamy z innymi bohaterami problemu, bo przecież Richie Hardera to złoto - aktorskie i fabularne.
Po
całej recenzji filmu można dojść do paru wniosków. Oprócz bohaterów i
elementów horroru najjaśniejszym aspektem filmu jest komizm.
Ciężko oprzeć się momentami wtórności. Atmosfera grozy jest wyczuwalna
tylko w nielicznych momentach. Dowcipy wybrzmiewają parokrotnie. Wniosek
z tego filmu jest prosty. Przyjaźń to najsilniejszy motor napędowy
humoru. Cóż lepszego jest od przekuwania strachu w humor? Sami sobie
musicie odpowiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz