Z serią Borderlands zetknąłem się po raz pierwszy jeszcze na Playstation 3, w 2015 roku. Wtedy to po taniości kupiłem płytkę z pierwszą częścią gry, i… szybko się zniechęciłem. Gra działała kiepsko. 30 klatek na sekundę z częstymi spadkami, ząbkowane krawędzie, słabej jakości tekstury - to wszystko mnie odpychało. Natomiast nie mogłem powiedzieć złego słowa o stylistyce, ta już wtedy była piękna i unikalna. Nie mając ochoty na kontynuowanie przygody, po około godzinie dałem sobie spokój, i wróciłem do grania w pierwszą część Destiny, którą wówczas uwielbiałem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak wiele mnie ominęło.
A teraz przenosimy się w czasie do obecnego roku. Całkiem niedawno, na początku sierpnia, postanowiłem zakupić Borderlands: The Handsome Collection na Playstation 4, ponieważ była na naprawdę fajnej promocji. Pakiet składa się z Borderlands 2, oraz Borderlands: The Pre-Sequel. Zdecydowałem się najpierw zagrać w grę, która wyszła prędzej, czyli w dwójkę.

Co jeszcze od razu rzuciło mi się w oczy po włączeniu Borderlands 2? Na pewno znacznie żywsza paleta barw. Pierwsza część gry była pod tym względem dość uboga, serwując grającym przez większość czasu jedynie odcienie szarości. Dwójka od razu przełamuje tą szarawą nudę - grę zaczynamy na terenach pokrytych lodowcami, o błękitnych, nasyconych barwach, a później jest jeszcze lepiej. O ile część pierwsza nie była zbytnio zróżnicowana i lokacje były podobne do siebie, tak w dwójce będziemy zahaczać o najróżniejsze miejscówki, od lodowców, poprzez pustynie, na terenach dżunglowych kończąc. Oczywiście każde miejsce ma inny typ wrogów, i nie będziemy zmuszeni, tak jak w części pierwszej, zabijać na przemian Skagi i bandytów.
Bardzo spodobała mi się struktura gry - po paru godzinach gracz odkrywa Sanctuarium, czyli miasteczko, pełniące rolę bazy wypadowej, zaopatrzone we wszelkie sklepiki, zakątki i postaci chętne do dawania nam questów. Oczywiście gra nie zmusza gracza do przebywania w tym miejscu - po przejściu gry możemy już do Sanctuarium nie wracać. Wspomniane wcześniej questy poboczne są dobrze napisane, i często warto się ich podjąć, chociażby dla samej ich fabuły. Poza tym nagradzają one też gracza gotówką, bronią, a czasem nawet i elementami kosmetycznymi. W Borderlandsach kosmetyka ogranicza się do zmodyfikowania głowy postaci, jej kolorów, oraz koloru malowania prowadzonego przez nas pojazdu.



Moim zdaniem, ktoś kto wpadł na pomysł połączenia strzelanki z elementami hack’n’slash był geniuszem. To od Borderlandsów zaczął się gatunek loot shooterów, i to dzięki nim mamy na rynku takie gry jak przykładowo Destiny, oraz The Division. Słyszałem nawet jak ktoś nazywa serię Borderlands “Diablo świata strzelanek” i całkowicie się z tym zgadzam. Ulepszanie swojego ekwipunku, czucie coraz większej siły oddawanych przez siebie strzałów - to wszystko zagrało tutaj świetnie w każdej części gry. Dodatkowo nasza postać posiada drzewko rozwoju, dzięki któremu nabywa nowe umiejętności i ulepsza swoje statystyki - to taka zachęta do wbijania kolejnych poziomów. Seria ma też unikalną mechanikę “Fight for your life” polegającą na tym, że jeśli jakiś wróg sprowadzi nasz pasek zdrowia do zera, to nie umieramy. Zamiast tego, dostajemy dodatkowe kilka sekund, i jeśli w tym czasie zdążymy zabić kogoś blisko nas, odzyskujemy kawałek wskaźnika zdrowia i cały pasek tarczy. Jest to świetne rozwiązanie, które sprawia że nie musimy cofać się do ostatniego checkpointu przez jeden głupi błąd.
Zbliżam się do końca tego tekstu, dlaczego więc jeszcze ani razu nie wspomniałem w tym tekście o treści fabuły? Ponieważ akurat w tej serii wątek fabularny nie jest zrobiony po macoszemu, jak w niektórych przedstawicielach tego gatunku. Zamiast dostać byle jaki pretekst do strzelania, uświadczymy genialnej przygody, ze świetnie napisanymi postaciami i masą abstrakcyjnego humoru. Nie chcę więc zdradzać nawet kawałka kampanii fabularnej, i zachęcam was do samodzielnego zagrania w tą serię, i wyrobienia sobie opinii. Szczególnie że już niedługo, bo 13 września, wychodzi Borderlands 3. I po udostępnionej pierwszej godzinie z rozgrywki, już widać, że gra zachowuje wszystkie elementy, za które fani pokochali serię, przy okazji dodając wiele od siebie.
Podsumowując - jeśli chcecie zacząć swoją przygodę z tym świetnym uniwersum, zacznijcie od części drugiej lub Pre-Sequela. W innym wypadku możecie się zniechęcić, i ominie was jedna z najlepszych serii strzelanek kiedykolwiek. Miejmy nadzieję że trójka będzie równie dobra a nawet i lepsza, ponieważ my, jako gracze, zasługujemy na takie gry. Tymczasem ja wracam do ogrywania pierwszej części, a potem czekają na mnie jeszcze dodatki do każdej z gier. Życie jest cudowne.Wpadnij na naszego fejsa i podziel się z nami Twoim zdaniem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz