wtorek, 3 grudnia 2019

Dlaczego warto rozważyć Battlefield V po roku od premiery


Od premiery najnowszego Battlefielda minął rok. Przez ten czas, twórcy pracowali nad tym, by ich dziecko, które początkowo było koszmarem, stało się nawet dobre. Najróżniejsze działania DICE, dodawanie zawartości czy nowych map, było wyzwaniem, które było widocznie ciężkie na początku. Czy Battlefield V ma szansę na odkupienie? Czas na dość długą analizę ciężkiego przypadku gry EA.




Od dnia premiery ten dzban tam stoi
W kwestii fabuły powiem, że dodano od premiery jedną kampanię. "Ostatni Tygrys", bo tak się nazywa, opowiada historię prawie ostatniego Tygrysa i jego załogi. Mimo że sama kampania trwa może dwie godziny, jest solidnym kawałem dramatu. Dowódca, który po prostu służy ojczyźnie, SS wieszające dezerterów, mechanik, który jest zmęczony walką. I on, fanatycznie zindoktrynowany młodzieniec, jakich wielu podczas końcowej części II Wojny Światowej. Konflikt charakterów między młodym i ambitnym chłopakiem a człowiekiem, który zjadł nieco czołgów w czasie swojej kariery wojennej. Ciekawa kampania, której ukończenie daje nam wyjątkową skórkę na czołg. Niestety, z powodu błędów, gracze mogli po prostu brać ją za darmo przez jakiś czas w ramach rekompensaty, ponieważ nie pobierały się statystyki ukończenia.

Niestety, twórcy olali naprawienie singleplayera. Przez to mapy mają pełno dziur i źle nałożonych obiektów. Podobnie kuleje sztuczna inteligencja, która kiedyś potrafiła nie zauważyć nas z bliska, teraz widzi nas nawet, jak kucamy 300 metrów za nią. Ale szczęśliwie, teraz to wyjątek, a nie reguła gry. No i w kampanii "Nordlys" nadal w jednej z chatek możemy znaleźć dzban "DEBUG".

Rozgrzewka przedbitewna, czyli padnij i skacz przez minutę
Tak jak wspominałem, pojawiło się wiele map w trybie wieloosobowym. Między innymi Al Sundan czy Merkury. Pojawiło się ostatnio nieco map związanych z Pacyfikiem, jednym z najciekawszych frontów wojny. Tutaj trzeba przyznać, że twórcy kilka razy poszli na łatwiznę. Al Sundan to pełne przeniesienie mapy z kampanii "Pod niczyją flagą", gdzie po prostu wysadzamy określone miejsca. W singlu było to nudne i monotonne, ale dodanie 63 graczy, flag podboju i samolotów o dziwo sytuacji nie poprawiło. Wielu graczy narzeka na wielkość nowych map, wskazując przy tym, że walki są nudne na takich odległościach. Mimo to, Iwo Jima uznawana jest za jedną z najlepszych map w grze, łącząc korytarze jaskiń z wielkimi otwartymi polami. 

Wprowadzenie USA oraz Japonii to dobry krok ze strony twórców, który sugeruje, że w przyszłości dostaniemy więcej nacji, w końcu twórcy idą z zawartością rok po roku wojny, dlatego najpierw mieliśmy Europę i lekko Afrykę, a dopiero teraz dostaliśmy Pacyfik.

Samotne biegi nie zawsze kończą się dobrze 
Połatano także wiele strasznych dziur, które wcześniej straszyły graczy. Nie ma już niewidzialnych graczy, których śladem istnienia jest latający karabin. Nie ma już nieśmiertelnych wrogów, którym trzeba wsadzić 3 magazynki z MP40 w głowę, by się ruszyli. Zmieniono na minus TTK, czyli czas do zabicia, oznacza to, że czasami giniemy w milisekundę od zobaczenia wroga. Przez to niestety, trzeba gonić za fragami, by nie mieć na koniec 1:20.

Wraz z wprowadzeniem skórek elit, czyli specjalnych rodzajów wyglądu, można było poczuć, że EA chce zrobić to, czego nie udało się zrobić z Battlefrontem, ale robi to o wiele delikatniej. Jak zainwestujemy kasę, możemy od razu dostać kilka poziomów w trwających tydzień kawałkach rozdziałów Teatrów Wojny, podczas których zdobywamy wyposażenie z danego tygodnia, ale możemy również od razu zdobyć wszystko, co wyszło wcześniej, zanim kupiliśmy grę. Oraz dodatkowe skórki i paczki ulepszeń. Jest tego pełno, ale dzienne zadania pozwalają zarobić na tyle, żeby dało się kupić potrzebne rzeczy do wyposażenia, więc o ile uważam, że EA wprowadza lekkie P2W, nie robi tego na zasadzie kart z Battlefronta.

Momentami bycie jedynym budowniczym na punkcie jest niebezpieczne
W kwestii oprawy audiowizualnej nie zmieniło się wiele. Tak jak mówiłem, poprawiono wiele problemów z silnikiem, dzięki czemu mój GTX1050Ti z Ryzenem 7 1700 kręci 60FPS bez problemów, co w okolicach premiery było dużym problemem. 

Czy oznacza to, że Battlefield V to tytuł, który jest godnym następcą jedynki? Dalej mam momentami wrażenie, że ogrywam jakieś DLC do jedynki. Czuję też, że twórcy postanowili zmyć plamę premiery i robią wszystko, by naprawić grę. Dlatego w końcu kupiłem ten tytuł po wcześniejszych próbach z Origin Access. Czy według was warto myśleć o BF V, czy lepiej grać w inne gry z serii?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz