Nie jestem orłem jeśli chodzi o Hearthstone. Nie jestem też jakimś wyjadaczem w Darkest Dungeon. Jednak Slay the Spire połączyło te dwie gry w sposób, który uwielbiam - rougelike. Grę kupiłem, włączyłem i wsiąknąłem. Na prawdę, dawno żadna gra tak mocno nie trzymała mnie przed ekranem.
Specjalnie pominę wspominanie o fabule. Jest ona tu drugoplanowa, w sumie mało ważna, jak w większości rogali. Przejdę zatem do mechaniki, bo to jest tu ważne.

Gra polega na turowych walkach z wymyślnymi potworami, przy okazji pnąc się w górę tytułowej iglicy. Walczymy przy pomocy kart, działa to tu podobnie jak w HS, a same walki wyglądają jak te z Darkest Dungeon, z tym że kontrolujemy tylko jednego bohatera. Tak jak w Hearthstone mamy tu do dyspozycji manę (punkty ruchu?), za którą używamy kart.
Jak wspomniałem, system walki przypomina trochę Hearthstone, jednak nie wszystko jest takie same. Karty działają tu natychmiastowo (nie musimy ich "wyrzucać" na planszę jak w HS), używa się ich podobnie jak skille w Darkest Dungeon.
W przeciwieństwie do HS użyte karty nie idą na "śmietnik", są one wrzucane na drugi deck. Ta druga talia służy jako przechowalnia kart, do momentu aż nie skończą nam się karty z decku "granego". Wtedy zużyte karty są tasowane i wracają do decku granego. Wyjątkiem są tu karty z opisem "WYKLUCZENIE" - takie lądują na stosie kart wykluczonych, których w tym pojedynku nie możemy już użyć (podobnie działają karty eteryczne, ale opisywanie wszystkich mechanik byłoby po prostu nudne).

Iglica podzielona jest na poziomy. Na końcu każdego piętra znajduje się boss. Po drodze mamy możliwość trafić na kilka pokoi - pokój ze zwykłym przeciwnikiem, pokój z elitarnym przeciwnikiem, sklep, pokój ze skrzynią, obóz oraz pokój "?" w którym możemy natrafić na zdarzenie losowe.
Jak w każdym rougelike (chociaż tu poprawną nazwą powinno być Rougelike-like lub Rougelite) i tu stawimy czoła największemu wrogowi - permadeath. Po każdej śmierci naszą drogę musimy zaczynać od nowa. Jednak jak w innych rogalach(lite) żadna śmierć nie idzie na marne - każda przegrana przybliża nas do odblokowania nowej zawartości (tu doskonałym przykładem jest The Binding of Isaac, w którym mam nabite grubo ponad 200h, a i tak nie odblokowałem wszystkiego). Dlatego też nie dość że mapy generowane są losowo, to po każdej śmierci możemy trafić na zupełnie nowe karty czy artefakty.
Tak jak napisałem na początku - gra jest niesamowicie wciągająca i od razu łapie nas syndrom "jeszcze jednej próby" - jeśli ktoś nie ma całej nocy - odradzam (chyba że macie na tyle silną wolę, żeby powiedzieć sobie "tylko jedna dzisiaj" [żeby tylko nie była to ta sławna "ostania" jak u sławnego Macieja z Ruczaju]). Dla wszystkich innych - polecam z całego serduszka, tym bardziej że gra kosztuje mniej niż 100zł a zapewnia długie godziny zabawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz