wtorek, 19 listopada 2019

Dark Souls w Odległej Galaktyce - Recenzja Star Wars Jedi: Fallen Order


Od kiedy EA i Disney zarządzają Gwiezdnymi Wojnami, gry w tym uniwersum nie mają szczęścia od lat. Reboot Battlefronta był bardziej map packiem do Battlefielda, Battlefront 2 był uznany za najgorszy rzut na kasę w historii EA. Czy trzecia gra będzie w stanie zmienić postrzeganie EA w kwestii Gwiezdnych Wojen? Zobaczmy.


Akcja gry dzieje się na kilka lat po Rozkazie 66. Rozkaz 66 był rozkazem zakodowanym wśród klonów, czyli żołnierzy Wielkiej Armii Republiki. Według niego mieli oni zabić Jedi jako zdrajców Republiki i Kanclerza. Jako że wielu Jedi przeżyło Rzeź (stary Kanon podaje liczby w okolicach 10000 osób, nowy Kanon podaje, że około 100-120 Jedi uszło z życiem i do wydarzeń z Oryginalnej Trylogii dotarło na pewno 10 osób), Rozkaz nie został zdjęty i obowiązuje teraz wśród Szturmowców Imperium. No i w ramach pomocy Imperium pojawiają się Upadli Jedi, znani także jako Inkwizytorzy. Oni specjalnie dobrze polują na Jedi ze względu na doświadczenie ze starych lat. 

Nasza postać to Cal Kestis, młody Padawan. W czasie Czystki Jedi był świadkiem jak Kanclerz Palpatine wzywa do wykonania Rozkazu i cudem ucieka z tego spotkania dzięki pomocy swojego Mistrza. Po tych wydarzeniach postanawia się ukryć i nie wychylać. Zostaje więc robotnikiem na planecie zajmującej się demontażem starych maszyn z czasów Wojen Klonów. W wyniku pewnego zdarzenia używa Mocy, co przyciąga uwagę Drugiej Siostry - Inkwizytorki Imperium. I w tym momencie zaczyna się nasza gra na serio. Chwilę później poznajemy ekipę naszego okrętu znanego jako "Modliszka". Ekipa to była Jedi oraz jej kolega, wyglądający jakby miał 50-60 lat, noszący stary zapierdziany dres i mówiący podobnie zdziadziale. Razem z nimi i droidem BD-1 odbędziemy wędrówkę po wielu ważnych planetach, w większości znanych z filmów. No i też odkryjemy, że Zakon faktycznie upadł, tak jak i jego Rycerze. I nie ma już rzeczy tak samo konkretnych i klarownych jak za Republiki. Fabuła mocno odnosi się do twórczości okołofilmowej i z niej wyciąga ciekawe wątki oraz tworzy własne.

Poruszanie się w grze to poezja. Cal jest ruchliwy niczym Nathan Drake i równie widowiskowe są jego przygody. Fallen Order jest zbudowane i opowiedziane niczym awanturnicza przygoda. Tutaj uciekamy z powoli rozwalającego się pociągu, tutaj nagle jedziemy AT-AT i pomagamy Sawowi Gerrerze w boju. Mamy też momenty spokojne, kiedy po prostu odkrywamy kolejne planety i zbieramy rzeczy na planszy. Tempo gry jest zbudowane ciekawie, nie jest wyjątkowo sprinterskie, ale nie jest też symulatorem chodzenia niczym Death Stranding. Widoki są piękne i zachęcają do odkrywania i siedzenia dłużej na planecie.

Na początku Cal jest dość słabym wojownikiem. Umie walczyć mieczem i odbijać pociski, ale w sumie tyle. Z czasem nabędziemy nowe umiejętności i rozwiniemy je. W tym pomogą nam zbierane w czasie walki kawałki punktów umiejętności, które dostajemy za zabijanie wrogów i obserwację okolicy poprzez skanowanie ważnych punktów. Dzięki temu Cal nagle nauczy się robić słynny obrót z mieczem i będzie w stanie zatrzymywać czas na dłużej albo więcej wytrzyma. I czasami będziemy mogli zrobić soczystą wykończeniówkę mieczem. Przykładowo podrzucić wroga i przebić go mieczem. Postać ulepszamy, medytując w wyznaczonych strefach, które znajdziemy w wielu miejscach poszczególnych planet. Działają podobnie jak ogniska z Dark Souls.

Z tą serią Fallen Order ma bardzo dużo wspólnego. Wielu przeciwników zadaje kosmiczne obrażenia i często powtarzamy jeden pojedynek 15 razy, by po pokonaniu wroga zobaczyć, że jego słabszych odpowiedników jest potem kilka. Dodatkowo, w grze pojawia się pasek zmęczenia. Dotyczy on nas i wrogów, co często prowadzi do nagłych zmian przewagi w boju. Zmęczeni od obrony w końcu przyjmiemy na siebie cios, a odpowiednio wymęczonego wroga możemy po prostu przeciąć w kawałki. Tyczy się to wrogów zwykłych jak Szturmowcy czy potworki jakieś, jak i bossów czy subbossów. No i będziemy dużo skakać i się turlać, by unikać wrogich ciosów. Gra jest wymagająca nawet na poziomie trudności Rycerz Jedi, który można uznać za poziom łatwy.

Mamy również dostępną kosmetykę postaci, od strojów postaci po elementy miecza świetlnego. Nie ma tego wiele i nie dają modyfikacji, ale miecze zawsze były równe, chyba że ktoś przekręcił moc emitera, to miał claymore Kylo Rena. Nie jest to specjalnie ważny element, ale warty odnotowania jako istniejący, bo zawsze chcemy budować swoje miecze świetlne.

Gra oparta jest o silnik Unreal Engine. Powoduje to, że widoki są piękne, a gra działa wyjątkowo dobrze. Niestety, drugie twierdzenie nie zawsze jest prawdą. Momentami zdarza się, że niektóre materiały, przykładowo szaty, skaczą w powietrzu albo rozciągają się jak głupie. A czasami postacie robią głupie animacje, przykładowo pchnięcie Mocą wyglądające jakby nasza postać próbowała tańczyć. I raz czy dwa wylądowałem na pulpicie bez powodu, co podobno często się zdarzało w dniu premiery. Poza tym grało mi się wyjątkowo dobrze.

Jedi: Fallen Order jest dowodem na to, że EA potrafi zlecać tworzenie dobrych gier bez miliardów mikrotransakcji. Ba, mogą zrobić grę w pełni single player i nie dadzą mikrotransakcji. Cieszy mnie, że Respawn Entertainment postanowił się wziąć za ten intrygujący fragment historii Galaktyki, oraz czerpie garściami z filmów i komiksów. Zdecydowanie godne polecenia i przejścia. A jak wasze uczucia na temat gry? Warto było kupić, czy nie warto było zrobić nic?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz